Anna Maria i Dominik
Relacja cz. 2

Dla mnie najważniejszy był ślub, to, co w kościele i w sercu. To było idealne. Po 3 tygodniach mogę powiedzieć, że cała reszta nie była perfect. Pewnie cześć bym zmieniła, ale teraz już za późno. Czasem tylko nachodzą mnie myślę, że inny mieli ładniej, lepiej, idealniej…

Skończyłam na składaniu życzeń.

Trzeba było zrobić tak, żeby wszyscy zdążyli się dostać na salę przed nami.

Więc wyszliśmy przed kościół i poprosiliśmy o kilka zdjęć z Torunia nocą. Stare miasto ładnie podświetlone, flisaczek, Kopernik… czas jakby nie istniał… ciągle się śmieliśmy. 2 dni później, gdy opadł stres strasznie bolała nas twarz :D miałam niezłe zakwasy w policzkach :D

W końcu wpakowaliśmy się do samochodu i zaczęliśmy jechać.

I znowu powoli, na około, bo przecież muszą dojechać filmowcy :D aż dzwoni mama gdzie my jesteśmy, bo już wszyscy czekają.

W samochodzie zmieniłam kożuszek na sweterek i już mogliśmy wchodzić na salę weselną.

Bałam się wielkiego zamieszania, ale jak przyszliśmy każdy już położył torebkę przy miejscu gdzie chce usiąść i okazało się, że każdy siedział tam gdzie chciał.

Nas poproszono na środek. Pani powitała nas chlebem i solą, ciocia, które wszystkiego pilnowała specjalnie została, żeby złożyć nam życzenia, bo bidulka w święta złamała strasznie rękę i nie mogła dłużej zostać, bo jej dokuczała, ale obiecała przyjść na koniec.

Potem strzelono szampanem (kupiony na sylwestra nie poszedł ;) ), wypiliśmy…

I pierwsza gafa…

Mieliśmy rzucić kieliszkami. Nie dość, że zrobiliśmy to przed siebie to ja puściłam pierwsza i mój kieliszek uroczo dyndał xD dobrze, że kamerzysta był odwrócony tyłem ;)

Za drugim razem już się udało i pięknie oba kieliszki się rozbiły.

Panie to posprzątały i zaprosiły na ciepły obiad…

No tak… jedzenie… po takim czasie sobie człowiek w końcu przypomniał, że godzina 19, a on nie jadł od jakiejś 13 ;)

Podano nam rosół, później mięsa… Wszystko pyszne. Panie uwijały się jak w ukropie. Jak tylko znikały 3 kawałki mięsa, to już dokładały, żeby nikt nie miał wrażenia, że zbraknie.

Najedliśmy się i zespół poprosił nas do tańca. Piękny motyw ze „Skrzypka na dachu”… W ostatniej chwili zdecydowaliśmy, że będziemy się źle czuć udając, że umiemy tańczyć. Po prostu przytuliłam się i dosłownie bujaliśmy się w takt muzyki.

Na początku było drętwo. Nikt nie chciał się ruszać… W końcu tańczyłam tylko ja, siostrzenica i kuzynka ;)

Ale to była kwestia czasu.

Wszystkiego po kolei nie opiszę, bo nie ma jak. Dla mnie zanim się nie obejrzałam to była 21, chwile później już wprowadzali tort…

Tort był cudny. Przystrojony cukrowymi kwiatami, czerwono biały… I pyszny :D

Filmik z tortem...

Tak dobrego tortu nie jadłam nigdy, odpowiednio słodki, ale niemdlący, lekko wilgotny, soczysty… szkoda, że się skończył :D

Później były oczepiny. Przebiegły bardzo spokojnie… Mama zdjęła mi welon, świadek mężowi krawat i rzucaliśmy. Nie mogę powiedzieć, że łatwo było złapać i welon i krawat ;)

Nowa młoda para odtańczyła taniec i przyszła kolej na taniec wykupny…

Były i 10 zł i 1, 2 i 5 zł… i były tez grubsze… chyba ja cieszyłam się większą popularnością ;)

W czasie tego tańca dowiedziałam się od kuzyna, że stwierdził z dziewczyną, że i ich kolej w końcu nadeszła i w sierpniu ślubują. Rany jak ja się ucieszyłam :D

Potem chwila przerwy na jedzenie, ciągle było wnoszone i uzupełniane… C o do picia… Goście rozsiedli się tak, że po jednej części stołu szła wódka, a po drugiej wino ( i to nie jedna rodzina, bo się przetasowali)…

Musiałam poprosić zespół, żeby przypominali o upominkach dla gości (bo nie każdy zorientował się, że to dla nich ;) ale podobały się wszystkim niezmiernie) no i że mamy księgę gości… coś w tym jest, że wpisy po godzinie 12 nie nadają się dla potomków ;)

Ja dostałam jak ten wpis i tym, że punkt G nie istnieje xD

Później korzystając z tego, że jeszcze wszyscy byli, trochę wypili, to urządziliśmy konkurs You Can Dance :D

Wybraliśmy kilka par (cześć się zgłosiła) i mieli tańczyć tango…

Dla zabawy wybraliśmy kilka par i te już miały losować tańce. Był hip-hop, walczyk, samba i jeszcze kilka. Każdy oczywiście dostał nagrodę (pocieszenia były serduszka, a dla par, które wybraliśmy dalej słodkie misiaki)…

Później już zaczęło cichnąć.

Zespół grał, Zycie toczyło się przy stole, każdy jadł i rozmawiał, jak chciał to się ruszył, jak nie to nie.

Jeszcze jedna rzecz zrobiła wielką furorę. Butelki w które przelewaliśmy wino… W czasie żegnania się z gośćmi rozdaliśmy ich kilka J

Jak przyjdą zdjęcia i będziemy rozwozić je gościom, to chyba jeszcze kilka wydam, bo parę osób się zgłosiło chętnych;)

Nawet nie zauważyliśmy jak była godzina 3 a nas zaczęło mulić… w końcu ja wiele nie spałam…

Ale po jakiś 30 minutach przestało i poszliśmy się dalej na parkiet bujać…

Przez całe wesele było pełno jedzenia, że jak o 3 wjechał ciepły posiłek (barszczyk, paszteciki i szaszłyczki), to tylko jęknęłam i wypiłam barszczyk bo nic więcej już się nie zmieściło ;)

Goście się powoli rozeszli, My zostaliśmy pakować to co zostało: jedzenie, napoje, alkohol…

Tych co trzeba to spakowaliśmy do samochodów, resztę na nocleg wykupiony i sami położyliśmy się grubo po 6…

Siła jeszcze była ;)

Rano trzeba było się podnieść, ubrać, doprowadzić tych co trzeba było do stanu używalności (niestety było to trudne, bo przemycili mi wódkę z wesela i zrobili poprawiny z samego rana, ale jakoś udało mi się to opanować). Potem ogarnąć, oddać klucze- jeden zniknął jak później okazało się ciocia go włożyła do kieszeni…

Do domu dotarłam koło 15… zjadłam coś, bo od rana jadłam tylko jedną kanapkę i piła sok… Wykąpałam się i jak się nie obejrzałam trzeba było się ubrać i malować na poprawiny.

Frekwencji jakiejś wielkiej nie było, ale teraz myślę, że to dobrze.

Z każdym wychyliłam po kielichu shota czego efektem było, że pamiętam niewiele… Wiem tylko, że piłam z moimi śpiewaczkami, fotografem i psiapsiółką, lachonami moimi, dziewuszkami z popołudniówki z muzyka, od których dostałam piękną kartkę i kwiaty i winko :D i ostatnie jakie pamiętam to jak piłam za pielęgniarki z kolegą z pracy mojego męża, a synem koleżanki z pracy mojej mamy (obie pracują na kardiologii)… Z nim chyba wypiłam z 3 czy 4 kolejki :D radośnie poprawiny nie kosztowały nas dużo ;)

Zmyliśmy się o 3- kolega odwiózł nas samochodem i wrócił na imprezę.

Nie pił jeszcze mój świadek (teraz świruje z moja siostrą ;) )i on płacił i pilnował wszystkiego. Wrócili koło godziny 7. Dużo osób nie zostało, ale bawili się bardzo dobrze, łącznie z barmanem :D

Dziś się nawet dowiedziałam, że ktoś zdjęcia robił (wtedy nie było dla mnie to takie ważne) i musze znaleźć tego kogoś i poprosić o zdjęcia :D

Następnego dnia miałam kaca. Nie największego w swoim życiu, ale sporego, choć przy mojej siostrzyczce to było nic…

Poniedziałek nam zleciał. Nawet poszłam na śpiew… Tak źle nie śpiewało mi się nigdy. Resztę lekcji już sobie odpuściłam, bo mnie mdliło…

Jakoś się doprowadziłam do porządku, a we wtorek byliśmy umówieni na sesję.

Pogoda nie była rewelacyjna, ale grunt, że nie padało… na poprawinach zawiało mnie i dopiero we wtorek wyszło zapalenie pęcherza… Byłam cierpiąca okrutnie…

Resztę już znacie. Próbkę zdjęć widziałyście…

Resztę będę mieć wkrótce, bo moja fotografka przyjeżdża do domu i przywiezie mi płytkę…

Już nie mogę się doczekać :D

The END

 

 

Anna już Bućko

 

 





  NASZA GALERIA:

Rodzicom, babci i cioci
Rodzicom, babci i cioci
by Daniel & Pola
by Daniel & Pola
by Daniel & Pola
by Daniel & Pola